2/03/2013

if i think, i think of you



Przecież ludzie mają nogi i wolną wolę.
Oto temat moich przemyśleń od kilku tygodni, niezwykle dołujący, przykry i trudny, jeśli spojrzeć na to z perspektywy moich marzeń. A chodzi o to, że niestety (albo i stety) uświadomiłam sobie, że wszyscy jesteśmy strasznie ograniczeni, a może po prostu się boimy. Mamy nogi i marzenia, więc czemu ci, którzy chcą zwiedzać świat po prostu nie rzucą wszystkiego i nie pojadą jakkolwiek? Dlaczego spędzamy całe życie w jednym miejscu, a później dziwimy się, że depresja jest chorobą XXI wieku? Naprawdę, nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Jesteśmy wolni, a nie umiemy z tej wolności korzystać. Chciałabym mieszkać wyjęta spod prawa, bez obowiązków, gdziekolwiek, nawet w lesie i żyć z tego, co daje nam ziemia. Mówię całkiem serio. Chciałabym uciec z domu na jakiś czas. Chciałabym zobaczyć Wenecję. To czemu nie wstanę i nie pójdę? Mam przecież nogi, a dalej poprowadziłoby mnie szczęście, tak sobie wmawiam. Jak w "Alchemiku" chciałabym rzucić wszystko i iść przed siebie. Ale tego nie zrobię, bo są pewne zasady moralne wpajane nam od dziecka, że pewnych rzeczy się nie robi, że coś nie przystoi. Są też instynkty, które karzą nam siedzieć w miejscu. Fajni byli ci starzy hipisi, którzy zimowali u znajomych porozrzucani po całej Polsce, a wczesną wiosną wyruszali w trasę. Może znajdzie się mieszkanie u kogoś, może pożyję trochę w lesie, może umrę już za tydzień z głodu. To nie było istotne. Liczyli się ludzie i przeżycia, a nie prawo, przyswojone zasady i tak dalej. Nic nie musimy. I chyba to boli mnie najbardziej na świecie, że nie umiem przeżyć życia tak, jak chcę. Nie umiem robić tylko tego, co chcę. Jeszcze.
A ferie się skończyły i jestem zmuszona wrócić do rzeczywistości po dwóch całkiem cudownych tygodniach. Znowu coś muszę, choć tak naprawdę nie. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Bardzo negatywnie.